Wojciech G. został oskarżony m.in. o usiłowanie spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu poprzez zaatakowanie ratownika medycznego nożem na jednym z oddziałów ratunkowych w Lublinie.
Do zdarzenia doszło 27 czerwca. Z aktu oskarżenia wynika, że 42-latek podczas pobytu na oddziale stał się bardzo agresywny wobec załogi karetki pogotowia, która go tam przetransportowała.
Prokuratura Rejonowa Lublin-Południe przedstawiła mężczyźnie zarzut usiłowania spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, czynną napaść na funkcjonariusza publicznego, groźby karalne, naruszenie nietykalności cielesnej oraz znieważenie ratowników medycznych.
Atak nożem ratownika medycznego
Podczas rozpoczęcia procesu w czwartek przed Sądem Okręgowym w Lublinie oskarżony nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, ale potwierdził zdarzenie, które miało miejsce pod koniec czerwca. Wyjaśnił, że jest schorowany i od 30 lat uzależniony od narkotyków. Relacjonował, że w dniu zdarzenia przyjechał do Lublina, aby odebrać z poradni leczenia uzależnień porcję metadonu na następny tydzień, bo jest objęty programem leczenia substytucyjnego. Po czym udał się na błonia pod Zamkiem, bo miał jeszcze sporo czasu do odjazdu busa do domu. Był na tyle zmęczony, że zasnął.
Oskarżony kontynuował, że dwa razy ktoś wezwał pogotowie do niego, ale za każdym razem miał zapewniać ratowników, że nie potrzebuje pomocy i wyjaśniał, że jest na metadonie.
– A oni wbrew mojej woli zaaplikowali mi lek, który jest antidotum m.in. na metadon (…) Zobaczyłem, że jeden z ratowników zaczyna sprawdzać zawartość mojego plecaka i na moich oczach wylewa całą zawartość metadonu z butelki – stwierdził oskarżony.
Jak relacjonował, ogarnął go niepokój i strach z obawy przed tym, że w poradni pewnie nie uwierzono by mu, że potrzebuje znowu metadonu.
– Wiedziałem, że jeśli nie udokumentuję tego w jakiś sposób, to mogę zapomnieć o tym, żeby dano mi wiarę, że ratownik medyczny go wylał – mówił w sądzie Wojciech G. Stąd wpadł na pomysł, aby sprowokować sytuację, z powodu której do szpitala zostanie wezwana policja. Dodał, że tego dnia miał ze sobą nożyk, który zabrał z domu, aby obrać jabłko.
– Wyszedłem na korytarz i próbowałem ugodzić ratownika w kamizelkę (…). Nie chciałem zadać mu żadnego bólu ani nie chciałem spowodować u niego żadnego ciężkiego uszczerbku – zapewniał oskarżony.
Podkreślił również, że jest mu z tego powodu przykro i wstyd.
– Chciałbym przeprosić panów ratowników i prosić o wybaczenie, choć wiem, że to będzie pewne trudne – dodał.
Po jego wyjaśnieniach obrońca złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze i zaproponował dwa lata więzienia dla oskarżonego, ale poszkodowany się nie zgodził.
Ratownik zeznał przed sądem, że za drugim razem, gdy przyjechał karetką z interwencją do Wojciecha G. pod zamek w Lublinie, był on nieprzytomny, obok leżała butelka i miał wbitą strzykawkę z igłą w tętnicę udową.
– Po około 2-3 minutach ocknął się, ale kontakt był z nim utrudniony. Podjęliśmy decyzję o podaniu naloksonu donosowo – mówił ratownik.
Z jego relacji wynika, że wtedy właśnie pacjent zaczął być agresywny w stosunku do załogi karetki pogotowia.
– W czasie transportu pacjent wyzywał nas, że nas zabije, że naśle na nas kolegów Czeczeńców – wyliczał.
Przekazał, że na szpitalnym oddziale ratunkowym pacjent krzyknął do niego, aby podszedł.
– Ja odruchowo się odwróciłem i podszedłem do niego. Miał rękę schowaną w kieszeni i z zamachu zadał mi cios w lewą część kamizelki taktycznej, dokładnie w dolną kieszeń. Odruchowo go odepchnąłem – wtedy zobaczyłem, że w ręce, którą mnie ugodził trzyma nóż" – opisał ratownik.
Odnosząc się do zarzutów oskarżonego o wylanie mu metadonu z butelki, ratownik stanowczo zaprzeczył.
– Jeśli jest jakiś monitoring pod zamkiem z tamtego czasu, to myślę, że będzie potwierdzenie, że tego nie zrobiłem (…). Takiej sytuacji nie było – zapewnił ratownik