Polscy wolontariusze pojechali do Bachmutu na święta prawosławne. Chcieli ten czas spędzić z osobami słabymi i potrzebującymi, bo takimi osobami na co dzień zajmują się pani Grażyna i pan Kamil. Przygotowane były prezenty, kutia. Ten dzień miał nieść szczęście, pokój i radość. Przyjechali z pomocą humanitarną.
- W momencie, kiedy otwieraliśmy bagażnik od auta i przymierzaliśmy się do rozładowywania, przyleciał jakiś pocisk. Podobno moździerzowy, ale się na tym nie znam. Uderzył jakieś 30 m od nas w budynek mieszkalny, a my zostaliśmy ranni od odłamków – mówi pani Grażyna. - Pamiętam każdą sekundę. Ogromny huk i błysk. Poczułam, jak zaczęła ze mnie wypływać krew. W lewej nodze poczułam ogromny ból i zastanawiałam się, czy umieram – opowiada.
Pan Kamil w tym czasie był już w ciężarówce i ten pancerz ochronił go przed poważniejszymi ranami.
- Na początku zupełnie mnie ogłuszyło, ale szybko się pozbierałem. Przed ciężarówką leżały 3 ranne osoby, a wśród nich Grażyna. Widziałem dużo krwi. Zobaczyłem, że stopa Grażyny leżała obok i noga była rozerwana – wspomina wolontariusz. Od razu przystąpił do udzielania pomocy ofiarom.
- Bardzo długo leżeli na ziemi – mówi i dodaje, że pomoc dotarła po kilkudziesięciu minutach.
33-latka najpierw trafiła do centrum interwencyjnego prowadzonego przez wojskowych lekarzy, a później do szpitala w Pawłogradzie na kilka dni. Do SPSK 4 w Lublinie przyjechała we wtorek po 18 godzinach jazdy karetą.
Wolontariusze pojechali do Bachmutu z pomocą humanitarną, ponieważ już od pewnego czasu żyją na Ukrainie, wspierając osoby z niepełnosprawnością, które nie chcą albo nie mogą opuścić swojego kraju.
- Bachmut to jest piekło. Spotkaliśmy ogrom ludzi z niepełnosprawnością intelektualną, których los nikogo nie interesuje – mówi pani Grażyna.
Pomagają z potrzeby serca osobom, które są zupełnie bezbronne w obliczu wojny. Pani Katarzyna na początku października porzuciła swoje życie w Krakowie i posadę nauczyciela akademickiego, aby pomóc w Ukrainie. Pan Kamil u naszych sąsiadów pracuje jako wolontariusz prawie od początku wojny. Wcześniej był opiekunem osób niepełnosprawnych. Życie wolontariusza w Ukrainie jest bardzo ciężkie.
- Przebywanie na terenie objętymi wojny jest niebezpieczne. W związku z tym mamy cały czas świadomość, że balansujemy na granicy życia i śmierci. Przed niektórymi rzeczami można się uchronić, ale przed niektórymi nie. To jest loteria – zdradza pani Grażyna.
Na ten moment oboje cieszą się, że żyją. Niestety, przed 33-latką jest długa rekonwalescencja. Kobieta straciła stopę i wymaga długiej rehabilitacji. Pan Kamil czuje się czuje dobrze.
- Cieszę się, że żyję i że Grażyna żyje – mówi.