Ogień zabrał dom i człowieka, ale pies ocalał
Do pożaru doszło późnym wieczorem. Służby ratunkowe zostały powiadomione około godziny 23:40. Ze zgłoszenia wynikało, że w płonącym budynku prawdopodobnie znajduje się mężczyzna. Strażacy, prowadząc akcję ratowniczo-gaśniczą, odnaleźli w środku ciało 53-letniego mieszkańca posesji. Na miejscu pracowały także służby śledcze pod nadzorem prokuratora. Jak informuje policja, trwa postępowanie mające wyjaśnić dokładne przyczyny i okoliczności tego tragicznego zdarzenia.
Dla lokalnej społeczności dramat nie skończył się jednak wraz z dogaszeniem ognia. Bo choć człowieka nie udało się uratować, jego pies przeżył. Wybiegł z płomieni, a chwilę później – jak opisują świadkowie – nie pobiegł w świat. Został w miejscu, które było jego domem.
Ciągle wraca do zgliszcz
Kilka dni po pożarze miejsce odwiedzili wolontariusze z Punktu Tymczasowego Zatrzymania Zwierząt Domowych w Radzyniu Podlaskim oraz radna miasta Kinga Ostrowska. Spotkali się z najbliższą rodziną zmarłego, która zadeklarowała gotowość do współpracy i wspólnego zadbania o psa. Podczas wizyty zwierzęcia nie było ani na podwórku, ani wśród zgliszcz. Jak przekazano, opieki nad nim podjęła się starsza pani mieszkająca w bloku.
Problem w tym, że pies – wykorzystując każdą okazję – ucieka i wraca na spaloną posesję. Tam chodzi, rozgląda się, szuka. Tęskni. Nie rozumie, co się stało. Dla niego to wciąż miejsce, w którym powinien znaleźć swojego właściciela. Ten obraz szczególnie mocno dotyka ludzi, którzy widzą w nim wierność znaną dotąd z filmów i legend.
Potrzebna jest mądra pomoc
Historia psa z Radzynia wywołała ogromne poruszenie. Sąsiedzi i mieszkańcy przynoszą mu jedzenie, starają się otoczyć go opieką. Wolontariusze podkreślają jednak, że wsparcie musi być rozsądne. Podczas wizyty na posesji zastali pozostawione „stare kości, parówki w folii i przeterminowane jedzenie”. I apelują: tak nie wygląda mądra pomoc.
Teraz najważniejsze jest zapewnienie psu bezpieczeństwa i spokojnej opieki po traumie. Wolontariusze planują nawiązać kontakt ze starszą panią, która go przygarnęła, i zaoferować wsparcie. Wiedzą, że czeka ich trudna praca – zwierzę do tej pory żyło na nieogrodzonym podwórku, często oddalając się poza teren posesji, więc przyzwyczajenie go do nowych warunków będzie wymagało czasu, cierpliwości i zaufania.
Ta historia – choć wydarzyła się tu, obok nas – ma w sobie coś uniwersalnego. Pokazuje relację, której człowiek często nie potrafi nazwać ani zrozumieć. Pies nie wie, że jego pan już nie wróci. On tylko czeka. I uczy nas, że wierność nie musi potrzebować słów, żeby być przejmująco prawdziwa. W Radzyniu Podlaskim pojawił się „Mój przyjaciel Hachiko” – nie na ekranie, lecz w realnym życiu. Teraz od ludzi zależy, czy ten wierny przyjaciel znajdzie bezpieczny dom, w którym ból po stracie powoli zamieni się w nowe zaufanie.
Zobacz także: To jedyna taka pracownia w regionie, a nawet w Polsce. Pacjenci onkologiczni mogą liczyć na lepsze leczenie