Kradzież przebiegała spokojnie: czarne audi stało w cieniu wiaty garażowej. Wokół była typowa dla niedzieli cisza, od czasu do czasu przerywana dzwonami kościelnymi wzywającymi na mszę. Kiedy do auta podszedł złodziej, mógł pomyśleć, że uśmiechnęło się do niego szczęście: drzwi nie były zamknięte, w środku były kluczyki i dokumenty, a w bagażniku elektronarzędzia. Nie wiemy, co w tym czasie robi właściciel auta, ale wiemy, że w pewnym momencie usłyszał dźwięk silnika. Nie zakłóciło to jednak jego niedzielnego spokoju, bo był pewien, że z samochodu korzysta ktoś z rodziny.
O tym, że samochód zniknął, bo został skradziony, przekonał się po czasie i od razu zgłosił to na policję. Nie przychodziło mu jednak do głowy, kto mógł za tym stać.
Na pewien pomysł wpadli jednak funkcjonariusze. Stwierdzili, że mógł w tym maczać palce znany im 57-latek, który wg nich mógł przebywać w tamtej chwili w pow. łosickim. Tymi podejrzeniami podzielili się z kolegami i koleżankami z sąsiedniego powiatu, a ci podczas patrolu zauważyli poszukiwane auto.
Mężczyzna został zatrzymany do wyjaśnienia, a auto z zawartością trafiło do właściciela. Złodziej w trakcie rozmowy wyznał, że zabrał audi, żeby pojechać do kościoła i się pomodlić. Choć przyznał się do winy, czeka go jeszcze proces sądowy. Maksymalna wysokość pokuty za takie przewinienie to 5 lat więzienia.