Robert Gmiterek z Lubyckiego Stowarzyszenia Regionalnego, redaktor naczelny kwartalnika „Przestrzeń Pogranicza” i pisarz, przypominia, że początki osadnictwa wołoskiego sięgają 1422 roku, kiedy to kniaziowie lubyccy osiedlili się na terenach Lubyczy i okolicznych przysiółkach, gdzie dostali na własność ziemie. Z czasem rozrodzili się i w pierwszej połowie XX wieku mogło mieszkać w Kniaziach i okolicznych przysiółkach około 3 tys. potomków i potomkiń pierwszych kniaziów.
– Kniaziowie byli unikatową warstwą społeczną - między szlachtą a chłopami. Była to enklawa wolnych ludzi w II Rzeczpospolitej. To swoisty ewenement, bo nie można ich nazwać chłopami ze względu na to, że nie odrabiali pańszczyzny. Mieli swoje ziemie, o które trwały nieustannie procesy ze starostami, którzy chcieli je przejąć. Kniaziowie wszystkie procesy wygrywali, bo każdy król potwierdzał ich przywileje. Płacili podatki tylko do królewskiego skarbca i w razie wojny wystawiali reprezentację wojskową – wyjaśnia.
W latach 1798-1806 kniaziowie lubyccy ufundowali cerkiew greckokatolicką św. Paraskewy w Kniaziach. Jak podkreślił Robert Gmiterek, była to pierwsza murowana cerkiew na Roztoczu Wschodnim, cerkiew fundacji prywatnej, na którą złożyli się co zamożniejsi kniaziowie lubyccy.
– W XX wieku kniaziowie w większości utożsamiali się z narodowością ukraińską, choć mówili po polsku i ukraińsku, stąd napisy na nagrobkach na cmentarzu w Kniaziach są w obu tych językach. Najstarszy nagrobek datowany jest na 1828 rok. Z inskrypcji wynika, że „Tu spoczywa Mikołaj Kondratowicz, kniaź lubycki”. Ostatnie pochówki pochodzą z końca XIX wieku, następnie założony został nowy cmentarz, po drugiej stronie drogi – mówi.
Odnosząc się do charakterystycznych nagrobków, podkreśla, że to tzw. kamieniarka bruśnieńska, endemiczna i unikatowa, wyrosła z kultury chłopskiej, którą pielęgnowali kamieniarze w ogromnej większości pochodzący z Brusna Starego.
– Na cmentarzu przy ruinach cerkwi w Kniaziach znajdziemy około 30 nagrobków w formie krzyży. Trzeba pamiętać, że wraz z upływem czasu kamień zapada się pod ziemię, dlatego szacujemy, że drugie tyle kamiennych nagrobków może się jeszcze na nim znajdować, a do tego wiele pochówków znaczyły drewniane krzyże i tych nie jesteśmy w stanie zliczyć – przypuszcza Robert Gmiterek.
Ostatni mieszkańcy i mieszkanki Kniaziów zostali wysiedleni z tych terenów przez Sowietów lub w czasie Akcji „Wisła”. Do dzisiaj żyją tu pojedynczy potomkowie i potomkinie.
– Głównie jednak rozjechali się po świecie i po Polsce. Czasem w okresie listopadowym widuję znicze na którymś z nagrobków, co by oznaczało, że nieliczni tu przyjeżdżają odwiedzić groby bliskich – mówi Robert Gmiterek. – Czas zaciera historię kniaziów, ale jako lokalne stowarzyszenie staramy się przywracać o nich pamięć, na przykład poprzez akcje porządkowania cmentarza i grobów razem z wolontariuszami.
Odnosząc się do cerkwi, przypomina, że została uszkodzona w 1941 roku, gdy Niemcy uderzyli na Związek Radziecki.
– Potem stopniowo obiekt niszczał, kopuła zapadła się do środka. Aby dojść do cerkwi i stanąć pod gołym niebem pod dawną kopułą, trzeba najpierw przejść przez cmentarz – opisuje.
Swoisty renesans ruiny cerkwi w Kniaziach przeżywały w 2019 roku, kiedy po obejrzeniu „Zimnej wojny” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego zaczęli ją odwiedzać częściej turyści i turystki.
– Cerkiew zagrała w filmie w dwóch kluczowych scenach. Od tego czasu jednak dalej sobie spokojnie niszczeje – kwituje Robert Gmiterek.
Polecany artykuł: