– Zapasów jedzenia zostało na dwie doby. Zaczyna brakować pitnej wody, bo studnie są zanieczyszczone wodami powodziowymi. Jeszcze wczoraj można było pić wodę ze studni po przegotowaniu, a dziś nie nadaje się do niczego, jest brudna i mętna – wyjaśnił w rozmowie telefonicznej w sobotę.
Choć po fali kulminacyjnej poziom wody zaczął się zniżać, na dachach domów wciąż pozostają ludzie i zwierzęta oczekujące na ewakuację. Wobec braku działań rosyjskich władz okupacyjnych są oni zdani wyłącznie na pomoc wolontariuszy i wolontariuszek.
– Nie wszyscy zostali dotąd zabrani z dachów swoich domów, gdzie schronili się przed powodzią. Wywożą ich stamtąd wolontariusze. Chorzy zostali przeniesieni do szpitala i szkoły – powiedział mer.
Akcja ratunkowa jest trudna, bo mieszkańcy i mieszkanki Oleszek nie mają środków do poruszania się po wodzie. Rosjanie odebrali ludziom łódki i inny sprzęt pływający krótko po tym, jak uciekli z wyzwolonego przez siły ukraińskie Chersonia.
– To, czym dysponują wolontariusze na miejscu, to kilka łódek i pontonów, które komuś udało się ukryć w garażu czy na podwórku. Jest to dosłownie kilka łódek, które zbierają ludzi z dachów i zalanych domów i przewożą do suchej części miasta – podkreślił Ryszczuk.
Według jego relacji przedstawiciele okupacyjnej armii Rosji nie udzielają żadnej pomocy cywilom, którzy pozostali w Oleszkach i ich okolicach.
– Rosjanie nic nie robią. Wczoraj przypłynęli na dwóch kutrach, przez godzinę pracowali i odpłynęli. Okupanci nie zajmują się aktywną pomocą. Wszystko jest na głowie mieszkańców – wyznał.
Rosjanie zajmują ponadto mieszkania, położone na niezalanych piętrach bloków i na wyższych kondygnacjach domów jednorodzinnych.
– Rozmieszczają się w blokach i domach, urządzając tam stanowiska ogniowe w obawie przed ukraińskimi grupami dywersyjnymi, które mogą przedostać się tam z prawego brzegu Dniepru – powiedział mer.
Pytany o pomoc organizacji międzynarodowych w zwalczaniu następstw powodzi Ryszczuk ocenił, że nie można na nie liczyć.
– Organizacje międzynarodowe nie chcą tutaj przyjeżdżać. Ludzie czekają na pomoc, Rosjanie jej nie udzielają, my nie możemy tam dotrzeć, a organizacje międzynarodowe, które zostały do tego powołane, nie wykonują swojej misji – stwierdził.
Według mera Ołeszki tzw. hromada, czyli gmina, składająca się z miasta i przyległych wsi, liczyła przed inwazją Rosji na Ukrainę i otwartą fazą wojny 40 tys. mieszkańców i mieszkanek. W wyniku działań wojennych połowa ludzi wyjechała w bezpieczniejsze miejsca.