- Jestem pełna podziwu dla ich bohaterstwa. Oby musieli być tymi bohaterami jak najkrócej - mówi Justyna Domaszewicz, koordynatorka akcji "Gastro Lublina dla Ukrainy". Rozmawiał z nią Mateusz Kasiak.
MK: Lista restauracji jest imponująca, wielu restauratorów, to te same osoby, które pomagały w czasie pandemii. Znowu stworzyłaś społeczny komitet, tym razem obrony życia. Był czas na plan? Czy po prostu działanie?
JD: Teraz nie było chwili na zastanowienie. Dopiero po kilku dniach i tak naprawdę każdego dnia próbujemy to planować i udoskonalać tak, aby działało jeszcze lepiej.
MK: Jedni dowożą posiłki i pomagają na granicy, inni gotują w restauracjach, ale wszyscy chętnie, nikt nie narzeka. Nie ma na to czasu?
JD: Nie ma czasu na narzekanie. Jest za dużo do zrobienia, a nie możemy zapominać, że akurat branża GASTRO ma teraz wiele problemów, zwłaszcza postpandemicznych. Ostatnie to też podwyżki gazu i prądu, które dodatkowo zdziesiątkowały te biznesy. Dlatego apeluję do mieszkańców Lublina, aby wspierali te lokale i kupowali tzw. zawieszone posiłki. Na ten moment oni przygotowują jedzenie dla osób uciekających z Ukrainy przed wojną wyłącznie z własnych środków.
MK: Według komentatorów - ci, którzy przygotowują jedzenie na front albo granice, którzy wspierają uchodźców, są niejako łącznikami i walczą z agresorem. Zgadasz się z tym?
JD: Tak. Uważam, że właśnie w ten sposób - robiąc to, co umiemy i co możemy robić pomagamy Ukrainie w tej walce. Zwycięstwo Ukrainy będzie zwycięstwem całego naszego współczesnego świata. Dlatego niech każdy, niech każdy z nas naprawdę zrobi to, co może i tyle, ile może.
MK: Pomagałaś wielokrotnie. Tym razem trwa wojna. To musi być emocjonalny rollercoaster...
JD: Wolałabym nie zaczynać tego tematu. Jest cholernie ciężko. Staram się skupiać na zadaniach, by nawet nie dać sobie czasu na zastanowienie. Ale tym razem jest trudniej niż kiedykolwiek do tej pory. Mam ogromną nadzieję, że wojna się wkrótce skończy, ale gdy to nastąpi, będziemy musieli działać i pomagać jeszcze przez długi czas.
MK: Rozmawiam z wolontariuszami, z uchodźcami i z restauratorami, ale i z psychologami. Wielu mówi, że w czasie ucieczki głód niejako jest wyłączony. Myśli się o przetrwaniu. Potem jest granica. Chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Posiłek jest ważny, ale traktuje się go mechanicznie. Moim zdaniem wasza akcja to ogromna pomoc. Jakie są Twoje obserwacje?
JD: Ci ludzie są poturbowani - fizycznie zmęczeni, zestresowani, wykończeni psychicznie. Wielu z nich ma w Ukrainie swoich bliskich, swoje domy, prace...swoje życia. Ja sobie nie jestem w stanie wyobrazić przez co przechodzą i z czym się mierzą. Można próbować ich myśli i słowa na chwilę odciągnąć gdzie indziej, ale to przecież nie rozwiąże problemu i konsekwencji, których dopiero się będzie można spodziewać.
Wierzę w Ukrainę, wierzę w tych ludzi, jestem pełna podziwu dla ich bohaterstwa - oby musieli być tymi bohaterami jak najkrócej.