- Nie jest to możliwe, że zawałów nie ma. Chorzy przechodzą je w domach – tłumaczy nam prof. Jarosław Wójcik, szef szpitala Kardiologii Inwazyjnej „Ikardia” w Nałęczowie
Spadek liczby zawałów leczonych w szpitalu, oznacza wzrost liczby zawałów przebytych w warunkach domowych?
- Wszyscy się zastanawiamy, jaki jest mechanizm zjawiska, bo w sposób niezwykle wyraźny spadła liczba zawałów serca, które są transportowane do szpitala. Odkąd zaczęła się pandemia, o 30 proc., a niektóre szpitale podają, że nawet o 40 proc. spadła liczba tych zawałów. Czy to oznacza, że rzeczywiście zapadalność jest mniejsza, czy są inne przyczyny. Obawiamy się, że to drugie - mówi Radiu Eska prof. Jarosław Wójcik.
Wśród przyczyn upatruje się strach chorych przed transportem do szpitala, źródłem potencjalnego zakażenia koronawirusem.
Przyczyny zjawiska
- To strach chorych przed wzywaniem karetki, w której mogą się zarazić lub strach przed pobytem w szpitalu, gdzie potencjalnie też mogą się zarazić koronawirusem. Chorzy więc nie dzwonią, nie szukają ratunku odpowiednio wcześniej, licząc, że bóle wieńcowe przejdą. One często przechodzą, bo ból zawałowy trwa kilka, kilkanaście godzin, kiedy wszystko w tej okolicy zawałowej w sercu jest już martwe, bóle się uspokajają. Chorzy w związku z tym nie dzwonią na ratunek - dodaje profesor.
Konsekwencje nieleczonego zawału serca
Nieleczone i przechodzone w domu zawały serca są niebezpieczne i niosą odległe konsekwencje. - Czy z infekcją wirusową czy bez - precyzuje prof. Wójcik. Mogą prowadzić do śmiertelności rzędu 40 procent. Podkreślmy, że śmiertelność COVID-19 waha się w graniach od 3 do 4 procent. Typowy ból zawałowy zlokalizowany jest w środkowej części klatki piersiowej, to ból zamostkowy. Może mieć charakter pieczenie i ucisku w klatce piersiowej, promieniować w kierunku szyi lub lewej ręki.