4 mln osób wjeżdżało do Polski, a 3,1 mln wyjeżdżało do Ukrainy. Najpopularniejszym przejściem było to w Hrebennem. Skorzystało z niego 2,5 mln osób. Kolejno są Dorohusk (2 mln), Zosin (1,5 mln) i Dołhobyczów (1 mln). Rzecznik Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej kpt. Dariusz Sienicki stwierdził, że w ostatnim czasie w ciągu doby ruch utrzymuje się na poziomie 10 tys. osób zarówno wjeżdżających do Polski, jak i z niej wyjeżdżających.
Wojewoda Lech Sprawka przekazał z kolei, że obecnie do naszego regionu przyjeżdża ok. 300-500 osób w ciągu doby, co nazwał stabilną sytuacją. Podkreślił też, że na razie nie mamy do czynienia z drugą falą przyjazdu uchodźczyń i uchodźców do naszego kraju.
– Sądzę, że po tych kilku miesiącach doświadczeń Ukraińcy po prostu nauczyli się żyć w tych trudnych warunkach, nawet mimo intensywnych uderzeń w różnych rejonach Ukrainy. Jeżeli jest migracja, to jest to migracja wewnętrzna na terenie Ukrainy, natomiast obecnie u nas uchodźców nie przybywa – podsumował Sprawka.
Burmistrzyni Hrubieszowa Marta Majewska w rozmowie z PAP powiedziała, że przez ostatnie tygodnie w punkcie recepcyjnym działającym w miejskiej hali sportowej przebywa dziennie od 40 do maksymalnie 100 uchodźców i uchodźczyń. Większość pochodzi ze wschodu Ukrainy, tj. z Chersonia. Wśród przyjeżdżających są w większości matki z dziećmi oraz pojedyncze osoby starsze.
– Mocno da się zauważyć, że do Polski docierają teraz osoby o niższym statusie finansowym, dlatego że musieli zebrać najpierw pieniądze, aby było ich stać na wyjazd z Ukrainy. Wyjaśniają, że zdecydowali się na taki krok, bo doszło do nich, że nie mają już, gdzie wracać ze względu na zniszczenia – zaznaczyła Majewska.
Na dworcu autobusowym w Lublinie we wtorek rano odjeżdżał autobus do Łucka, który w większości był wypełniony. Wśród wracających do Ukrainy była 56-letnia Iryna, która przebywała w Polsce w odwiedzinach u swoich dzieci.
– Przyjechałam tylko na kilka dni, teraz wracam na święta, bo jesteśmy prawosławni. W Ukrainie nie ma w tym roku żadnych przygotowań, nie mamy siły świętować, sytuacja jest naprawdę trudna – powiedziała wzruszona kobieta.
Do Lwowa z kolei wracała 11-letnia Ania, która przyjechała z babcią na święta w odwiedziny do taty pracującego w Polsce.
– Jestem uczennicą piątej klasy. Szkoła działa teraz normalnie. W mieście nadal nie bardzo jest bezpiecznie. Pewnego razu, jak mieliśmy lekcje, był alarm i musieliśmy uciekać do piwnicy w szkole, na szczęście nic złego się nie stało – powiedziała dziewczynka.
Na autobus w stronę Lwowa czekała również Olena z dwoma córkami. W rozmowie z PAP wspomniała, że uciekły do Polski w pierwszych dniach wojny i spędziły tu pięć miesięcy.
– Bałam się bardzo o życie swoich dzieci i dlatego od razu wyjechałyśmy z Ukrainy. Jak sytuacja się uspokoiła, to dziewczynki wróciły do domu, do szkoły, a ja zostałam w Polsce i pracowałam przy produkcji mrożonych owoców. Córki przyjechały do mnie na święta Bożego Narodzenia i teraz wracamy razem do domu – podkreśliła Ukrainka, która czekała na lubelskim dworcu z córkami: 8-letnią Mileną i 11-letnią Sofią, przy której na krzesełku obok siedział wielki, brązowy miś. – Dostała go w prezencie od kolegi. Nie wiem, jak zmieścimy się z nim do busa – zażartowała mama
Polecany artykuł: