Lekarze POZ w większym stopniu mają opiekować się pacjentami kardiologicznymi, diabetologicznymi, z chorobami płuc i endokrynologicznymi.
To według zapowiedzi Adama Niedzielskiego, szefa resortu zdrowia, zmiany fundamentalne. Weszły w życie 1 października. Pacjenci mają z nich skorzystać od listopada. Za wdrożenie odpowiada NFZ.
Małgorzata Bartoszek, rzeczniczka lubelskiego oddziału funduszu, mówi wprost: To szerszy wachlarz możliwości diagnostycznych i leczenia już u swojego lekarza rodzinnego.
Co to oznacza? Dzięki propozycji opieki koordynowanej lekarze rodzinni będą pomagali w rozpoznaniu, konsultowaniu i leczeniu pacjenta chorego na astmę, cukrzycę, choroby serca czy tarczycę.
- Lekarz może podjąć się leczenia zarówno pacjenta z chorobą przewlekłą, jak i z podejrzeniem choroby - mówi nam dr Tomasz Zieliński, prezes Lubelskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców.
Np. jeżeli mówimy o nadciśnieniu czy migotaniu przedsionków. Chory może też zgłosić pewne wątpliwości zdrowotne lub objawy. - Wówczas kierujemy go np. na echo serca - dodaje dr Zieliński.
To dopiero jeden krok w długiej kolejce...
Czy aby na pewno? Postulowanym celem jest skrócenie zbyt długiego oczekiwania do specjalistów. Paradoksalnie, zdaniem lekarza, nowy system może obciążyć poradnie rodzinne.
- Może tak się zdarzyć, że będziemy potrzebować lekarzy - uważa. Według założeń reformy, część obowiązków przejąć mają pielęgniarki, koordynatorzy i dietetycy. Tych jednak brakuje. - A to warunek zawarcia umowy z NFZ - mówi Zieliński.
Nie ma też pieniędzy na zatrudnienie. - Trzeba tych pracowników znaleźć. Trudno zresztą kogoś zatrudnić, jeśli nie wiadomo, ile mamy mu zapłacić. Koordynator miałby np. zarabiać mniej niż najniższa krajowa - ujawnia lekarz.
Niejasności jest zresztą więcej. - Wielu zasad nie znamy. Chodzi m.in. o dostosowanie naszych systemów teleinformatycznych do nowych warunków pracy. To z kolei wymaga czasu - słyszymy. Dlatego głośne zmiany raczej od listopada nie wejdą. - Nie wcześniej niż po Nowym Roku. Może w kolejnych miesiącach - twierdzi Zieliński.
Pacjenci czekają od miesięcy
System ma przyspieszyć też rozpoznanie najczęściej występujących wśród Polaków chorób. Byliśmy w przychodni "Maki" w Lublinie. Mieszkańcy godzinami czekają i do lekarzy POZ, i do specjalistów.
- Chciałbym wierzyć, że coś to zmieni. Oby - mówi jeden z pacjentów z infekcją grypopochodną. - Jeśli miałoby to zadziałać, chciałabym, bo kolejki w szpitalach wykańczają - dodaje jedna ze stałych pacjentek ośrodka. - To pewien krok, ale za mały. Nawet prywatnie jest się trudno dostać - słyszymy.
Pacjenci lubelskich Bronowic dodają, że Polacy cierpią też na inne dolegliwości:
Jestem sceptycznie nastawiony. Właśnie czekam w kolejce. Skierowanie to tylko kod, który do niczego nie prowadzi. Mojej żonie dzisiaj wszedł kleszcz. Jeżdżę od rana. Nie ma chirurga w całym mieście - żali się jeden z mężczyzn.
Chciałem dostać się do okulistki. Nie ma zapisów. Dopiero w styczniu. Moja żona musi iść do laryngologa, który od dawna nie przyjmuje. Nie byli w stanie sprawdzić, czy jakaś przychodnia może wystawić skierowanie i gdzie. Jak oni chcą wprowadzać nowe zasady - mówi pacjent.
Nie chcę słyszeć o żadnych zmianach. Moja znajoma ma zmianę na piersi, powiem przekornie. Czeka już dwa miesiące. Wk**wia mnie to. Będzie rewolucja, wypowiem się - złości się pacjentka ośrodka "Maki".
Zmiany potrzebują czasu
Tylko na Lubelszczyźnie do programu na razie chce przystąpić mniej niż połowa placówek. Dokładnie od kilkunastu do kilkudziesięciu procent przychodni.
- Dodatkowo zainteresowanie nie oznacza podpisywania umów z NFZ - tłumaczy Zieliński. Plany na pełne rozwinięcie programu to raczej pieśń przyszłości. Wymagają czasu.
Większość na razie też nie chce i nie może udzielać świadczeń w więcej niż jednym zakresie.
- Idealnie byłoby, gdyby tych zakresów było jak najwięcej, a przychodnie odciążyły rzeczywiście specjalistów, żeby zwłaszcza mieszkańcy z małych miejscowości mieli szeroką opiekę - mówi prezes Zieliński. Kiedy to się wydarzy? - Trudno powiedzieć. Za kilka lat. Kiedyś w przyszłości. Na razie dostęp do specjalistów jest trudny - podkreśla.
Kolejka to słowo klucz. Sprawdziliśmy*:
W Lublinie pierwszy wolny termin do endokrynologa to 26.10. W kolejce są ok. 193 osoby.
Ok. 30 dni poczekamy na diabetologa. Czeka 28 osób. Najłatwiej dostaniemy się do kardiologa. W stolicy województwa możemy próbować to zrobić właściwie od ręki. Choć sytuacja jest dynamiczna. Trzeba dzwonić. Z tym jest jeszcze trudniej.
Mieszkańcy małych miast skazani są na czekanie. W Tomaszowie Lubelskim na endokrynologa trzeba czekać do 23 maja 2023 roku! W Opolu Lubelskim do 12 grudnia 2022 roku. W Kraśniku do stycznia 2023 roku.
Uzyskać poradę lub dostać skierowanie na badania na cito od specjalisty z zakresu nieobjętego nowym programem rządowym graniczy z cudem.
W Lublinie na neurochirurga musimy czekać do grudnia 2023 roku w poradni Szpitala Wojskowego i do marca 2024 roku w Szpitalu Klinicznym nr 4. W tym ostatnim, w kolejce czeka ponad 1,000 osób.
Na badanie rezonansem magnetycznym czeka się w tej chwili ok. 3 miesięcy.
Biorąc pod uwagę tempo przyjęć i długość kolejek, pacjent starający się o skierowanie na badanie RMi, który 7 października zapisze się na wizytę do poradni neurochirurgicznej SPSK4, do pierwszej pracowni rezonansu magnetycznego dostanie się w czerwcu 2024 roku.
To 21 miesięcy.
A to tylko i aż statystyka. W medycynie na wagę życia.
*stan na 6 października.