Afera wybuchła, kiedy radni i radne mieli głosować nad wyrażeniem zgody na sprzedaż części nieruchomości należących do miasta. Radny Eugeniusz Bielak (klub radnych PiS) zapytał wówczas prezydenta, jakie są plany wobec tego terenu: kto chce go kupić i co ma tam powstać. Obecny na sali Mariusz Banach, zastępca prezydenta ds. oświaty i wychowania, poprosił o odpowiedź właśnie Arkadiusza Nahuluka.
Kiedy dyrektor departamentu zaczął wypowiedź, zauważył, że autor pytania zamiast słuchać, rozmawia. Powiedział wówczas, że nie ma w zwyczaju zwracać uwagi radnym, ale właśnie zaczyna mówić o tym, co interesowało Bielaka, więc mógłby teraz skupić się na odpowiedzi.
Już w tym momencie do głosu próbował dojść Piotr Breś, szef klubu radnych PiS, ale przewodniczący zwrócił mu uwagę, że musi poczekać do końca wypowiedzi dyrektora. Kiedy Nahuluk skończył wyjaśnienia, zaczął Breś – skrytykował pracownika urzędu, zarzucając, że przekracza swoje kompetencje, upominając radnych, poza tym jest niemiły i jak radny pyta, to trzeba odpowiedzieć, nawet jeśli nie słucha, bo może akurat słuchają pozostali.
Na te słowa zareagował prezydent Banach, stając w obronie dyrektora. Stwierdził, że nie jest istotne, czy jest się radnym, czy pracownikiem urzędu, bo każdemu należy się szacunek. Uznał też, że Nahuluk miał prawo zwrócić uwagę radnemu po prostu jako człowiek i według niego nie zrobił nic, za co powinien dostać reprymendę. Po tej wypowiedzi dyrektor wtrącił, że przeprasza, jeśli ktoś poczuł się urażony, i obrady wróciły na tradycyjny tor.
Zgrzyt o savoir vivre powrócił jednak pod koniec obrad. Wtedy to kilkoro radnych uznało, że Piotr Breś przesadził, okazując brak szacunku wobec dyrektora departamentu. W obronie Arkadiusza Nahuluka stanęli m.in. Adam Osiński, Bartosz Margul i Elżbieta Dados (wszyscy z klubu radnych prezydenta).