Groźna choroba w ukraińskim wojsku?
Przekaz o zakażeniu szerzącym się w ukraińskim wojsku za sprawą anonimowego instruktora z Polski jest powielany w rosyjskich źródłach, które mają milionowe zasięgi, mimo że – jak ustalił PAP – nie ma w nim nawet krzty prawdy.
Rosyjskie media, choć powołują się na ten sam kanał serwisu Telegram, który jako pierwszy miał podać sensacyjną wiadomość, nie są zgodne co do rzekomego źródła zakażenia.
Niektóre serwisy, jak Lenta czy agencja informacyjna URA, podają, że patogen przywiózł ukraiński żołnierz, który wcześniej szkolił się w Polsce i tam zaraził groźnym wirusem. Portal gazeta.ru przesądza, że zakażonym był polski najemnik. Najliczniej pojawia się jednak wersja o polskim instruktorze, który szkolił Ukraińców, ale wcześniej przez kilka miesięcy leczył się na gorączkę krwotoczną w Szpitalu Wojskowym w Szczecinie. Rosyjscy propagandyści podkreślają, że miasto jest położone przy granicy z Niemcami i oddalone zaledwie cztery godziny od Hamburga, gdzie rzekomo wykryto pierwsze w Europie ognisko zakażenia wirusem.
Wszystkie serwisy natomiast zgodnie informują, że zakażony pilnie został przewieziony do Szpitala Zakaźnego w Użgorodzie na zachodzie Ukrainy, gdzie obecnie jest leczony.
Lekarz stanowczo zaprzecza tym doniesieniom
Mychajło Poliak, główny lekarz tej placówki w korespondencji mailowej z PAP stanowczo zaprzeczył rosyjskim doniesieniom. Według niego narracja o leczonym tam rzekomo instruktorze z Polski jest fikcyjna, a w placówce nie odnotowano dotąd żadnego zachorowania na gorączkę krwotoczną. Podobne zapewniania PAP uzyskał w lecznicy wojskowej w Szczecinie.
- W naszym szpitalu nie było opisywanego przypadku, ani żadnego innego przypadku zarażenia wirusem Marburg. Zatem tę informację trzeba chyba zakwalifikować, jako fake news – poinformował Marcin Górka, rzecznik prasowy 109. Szpitala Wojskowego w Szczecinie.
Doniesienie zdementowało także polskie Ministerstwo Obrony.
- Stanowczo zaprzeczamy informacjom „o rzekomym zakażeniu wirusem Marburga szerzącym się na Ukrainie za sprawą polskiego żołnierza”. Informujemy, że Główny Inspektor Sanitarny Wojska Polskiego nie otrzymał żadnych danych o zachorowaniu żołnierza na gorączkę krwotoczną powodowaną przez wirusa Marburg. Nie otrzymał również żadnych potwierdzonych informacji o jakimkolwiek zachorowaniu obywatela polskiego na wspomnianą chorobę zakaźną, a tym bardziej hospitalizowanego i leczonego w 109. Wojskowym Szpitalu w Szczecinie – poinformował PAP Janusz Sejmej, rzecznik prasowy MON.
Groźnego wirusa nie ma w Europie
Co więcej, wiele wskazuje na to, że afrykańskiego wirusa nie ma nie tylko w Polsce i Ukrainie, ale także w Niemczech, które miały być pierwszym w Europie ogniskiem groźnej choroby. 2 października br. w Hamburgu rzeczywiście ogłoszono alarm sanitarny po tym, jak podejrzenie zakażenia wirusem Marburg zgłosili 26-letni student medycyny i jego partnerka, którzy właśnie przylecieli z Rwandy.
Podróżowali pociągiem jadącym z Frankfurtu nad Menem i mieli objawy grypopodobne. W Rwandzie student pracował w szpitalu, gdzie leczeni byli pacjenci zakażeni tym wirusem, więc obawy medyka zostały potraktowane bardzo poważnie.
Para została poddana testom PCR, ale badanie nie potwierdziło zakażenia. Tak więc na terenie Europy nie stwierdzono dotąd obecności tego groźnego patogenu.
Bardzo groźny wirus w krajach afrykańskich
Istnieje bardzo duże podobieństwo pomiędzy wirusami Marburg i Ebola, przy czym uważa się, że ten pierwszy jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Śmiertelność wśród zakażonych nim osób sięga nawet 90 proc. Wirus stanowi ostatnio ogromny problem w krajach afrykańskich, przede wszystkim w Rwandzie, gdzie Światowa Organizacja Zdrowia odnotowała 62 przypadki zakażenia, w tym 15 zgonów (stan na 14 października 2024 r.). Ponad 70 proc. potwierdzonych zachorowań dotyczy pracowników ochrony zdrowia ze stolicy kraju, Kigali.
Zobacz także: Tak wygląda „Pekin” przy ulicy Głębokiej w Lublinie