Lubelski Klub Morsów wskoczył do wody przy tamie Zalewu Zemborzyckiego
To już tradycja. Gdy zaczyna się sezon lubelskie morsy wskakują do wody „każdego czerwonego dnia w kalendarzu” o godzinie 12. Dlaczego?
- Póki zalew nie zamarza spotykamy się na Marinie. Kiedy zaczyna zamarzać i trzeba wykuć lód, to spotykamy się przy tamie, a za nas siłę zrobi siła tego wodospadu – mówi z uśmiechem pani Dorota, która należy do Lubelskiego Klubu Morsów.
Dlaczego warto morsować?
Jak przyznaje naszemu portalowi pani Dorota, morsowanie polega na schłodzeniu ciała i nabieraniu odporności.
- Dzięki temu dostajemy takich endorfin, radochy, a to już powoduje ten czynnik odpornościowy. Wiele osób wskakuje do tej lodowatej wody w ramach rehabilitacji – przyznaje.
Jej zdaniem, kriokomora kosztuje krocie, jeśli zechce się z takowej skorzystać prywatnie. A w taki sposób, czyli wskakując do lodowatej wody, mamy takową za darmo.
Pani Dorota jest po przeszczepie. Morsowała przed i morsuje po. Zapytana o to, jak się zmienił jej stan zdrowia po wskakiwaniu do lodowatej wody przez tyle lat odpowiada: - Dla lekarzy było to zastanawiające, że po przeszczepie morsowanie jest po prostu niebezpieczne. Ale ci ludzie tutaj są po prostu uzależniający. To taka banda cudownych wariatów.
Jednym z tych „wariatów” jest również pani Katarzyna, która 6 stycznia świętuje pięć lat, gdy wskakuje zimą do wody.
- Mam pracę stojącą. Często bolą mnie nogi. Od momentu, gdy morsuje nie czuję takiego bólu. Gdy pojawia się lekkie przeziębienie to dwa dni i koniec – mówi naszemu portalowi.
Ale sezon zimowy kiedyś się kończy. Jaki jest wtedy substytut? - Rower i to 30 km dziennie – puentuje pani Katarzyna.