- Zabrałem dwoje dzieci i żonę. Niestety nie udało się przekonać matki, ale to była jej decyzja. Tak to już jest ze starszymi ludźmi - mówi nam Vladimir. - Od dawna chcieliśmy być wszyscy razem. Rodzina powinna być razem, a sytuacja w Ukrainie nie jest stabilna. Wojna trwa od 8 lat, a na atak militarny zanosiło się od dawna - dodaje.
Mężczyzna wspólnie z kolegami żegnał dzisiaj na lubelskim dworcu PKS swojego współpracownika. Wszyscy pracują w branży budowlanej. - Ja mam w Ukrainie całą rodzinę i wiele niedomkniętych spraw. Mimo wojny, muszę wracać - mówił nam tuż przed podróżą wyraźnie poruszony młody Ukrainiec.
- Wielu z nas musi jechać. Ludzie nie mogą też tak po prostu zabrać swoich bliskich - tłumaczy Vladimir. I dodaje, że od rana ma gorący telefon. - Moi znajomi z Łucka mówią o ataku. Lotnisko w moim rejonie zostało zbombardowane. Także pobliska fabryka remontująca silniki dla branży lotniczej - opowiada.
Po bliskich, dla bliskich i z bliskimi
Jak tłumaczy nam jeden z ukraińskich kierowców - na razie więcej pasażerów jedzie do Ukrainy niż próbuje dostać się do Polski. - Jadą do bliskich albo po bliskich. Wszystkim towarzyszą duże emocje. Zobaczymy, co będzie w kolejnych dniach - mówi.
Jedni muszą wracać, bo na Lubelszczyźnie nie mieszkają na stałe. Inni, jadą po najbliższych. Próbują zachować spokój, choć podczas rozmowy łamią im się głosy.
- W Lublinie mamy rodzinę, powiedzieli, że nam pomogą. Jadę po dzieci i mam nadzieję, że uda nam się tu wrócić cało - mówi mieszkanka Łucka. - Byłam tutaj tylko odwiedzić córkę, w Ukrainie został mąż, dzieci, wnuki. Muszę wracać, ale tam nas Putin bombarduje. Nie mogę na to patrzeć. Boję się - mówi wyraźnie poruszona przyjaciółka kobiety.