Program nie jest nowy. Od lat stosowany jest m.in. rozwiniętych krajach europejskich. - Metoda ta jest kosztowna i czasochłonna, potrzebny jest duży zespół ludzi. Przygotowuje pacjenta do leczenia po intensywnej terapii. Chorego należy najpierw ustabilizować, zwłaszcza pacjenta covidowego - mówi nam prof. Wojciech Dąbrowski, szef oddziału i autor metody wczesnej mobilizacji u pacjentów z SARS-CoV-2.
Lubelska klinika jako pierwsza postanowiła jednak zaadaptować metodę u pacjentów z rozpoznanym COVID-19. Próby podejmowane są niezależnie od stanu pacjenta. Wyniki u niektórych chorych są zaskakujące. - Jeden z pacjentów po prostu wstał i poszedł sobie na inny oddział - tłumaczy profesor. - Pacjenci szybciej zdrowieją. Mamy też niższą śmiertelność. Do tej pory wszyscy mobilizowani pacjenci zostali wypisani do strefy zielonej, na inne oddziały lub do domów - tłumaczy prof. Dąbrowski.
Metoda prowadzona jest od końca drugiej fali. Śmiertelność w szpitalu spadła do 30 proc. - Przy czym należy pamiętać, że leczymy także pacjentów z chorobami współistniejącymi, wielu nie można poddać metodzie wczesnej mobilizacji - przyznaje lekarz.
Wczesna mobilizacja, czyli rehabilitacja na oddziale intensywnej terapii
Chorzy ćwiczą i to niezależnie od wieku i przebiegu choroby. - Mobilizujemy nawet pacjentów sztucznie wentylowanych. Można z chorym nie mieć kontaktu, a on jednak ćwiczy - opisuje dr Sławomir Sawulski.
Choć krok po kroku, chorzy ćwiczą więc jak podczas rehabilitacji. - Może to być rehabilitacja bierna w obrębie łóżka, ćwiczenia oddechowe, ale i rotor, czyli rowerek. Są też próby pionizacji i wstawania - wyjaśnia dr Magdalena Szukała.
- To być może dziwnie brzmi, bo mówimy o intensywnej opiece. Ale im wcześniej wdrożymy rehabilitację, tym szybciej pacjent wróci do zdrowia. Spada ryzyko powikłań pocovidowych. Łatwiejsza będzie także dalsza rehabilitacja. Nasi pacjenci opuszczają oddział i sami wykonują podstawowe czynności - zaznacza prof. Dąbrowski.
Metodę wczesnej mobilizacji stosuje się także u pacjentów z innymi schorzeniami. To głównie chorzy pourazowi, z wyłączeniem urazów głowy czy mózgu lub pacjenci z ciężką niewydolnością oddechową. - Jednym z naszych sukcesów było uratowanie jednego z naszych kolegów z ciężkim, martwiczo-krwotocznym zapaleniem trzustki. Po roku biega i ćwiczy fizycznie - mówi prof. Dąbrowski. - Dzięki zastosowanej metodzie szybciej wrócił do sprawności i aktywności zawodowej - dodaje.
Mimo sukcesów, oddział obecnie dysponuje jednym wypożyczonym rotorem. - Przydałoby się więcej. Zwłaszcza, że to działa. Obudzeni pacjenci, często sami, bezwiednie kręcą nogami - kończy lekarz.